Dziś w szkole padło pytanie: „Jaki rodzaj sztuki najbardziej nas porusza?”. Dyskusja nie trwała długo. Nie wiem sama, czemu. Jednak pierwszym skojarzeniem moich znajomych była muzyka. Kolezankę-fotografa wzruszały, rzecz jasna, fotografie.
A ja?
Na mnie najbardziej „działa” literatura.
Jak można to opisać?
To uczucie, gdy szukamy klucza do „Gry w klasy”…
Gdy Ofelia w obłędzie rozdaje swoje kwiatki i tonie w zimnej fali…
Gdy książę Myszkin musi wrócić do „sanatorium” po próbie normalnego życia…
Nie ma dziedziny, która tak bardzo oddziaływałaby na moją wyobraźnię. Książka daje mi, czytelniczce, duże pole do popisu. Sama interpretuję, sama się boję, przeżywam, trzymam kciuki, wyobrażam sobie scenę po scenie. To niekiedy ciekawe- co myślał autor, gdy pisał ten a ten rodział. Czy Bułhakow pił kawę na werandzie, gdy Małgorzata leciała na szatański bal? Co myślał? Co go zainspirowało?
I jak oni to wszystko robią, że tak często dostajemy gęsiej skórki, przekręcając kolejne kartki? Niby tylko proste linijki pełne czarnych, równie prostych znaczków. „Słowa, słowa, słowa”. A jednak w życie wnoszą tak wiele…